Pro-rock
Radio SzczecinRadio Szczecin » Pro-rock
Chromowe, metalowe, żelazowe. C60, C90.
Kiedy tydzień temu wspominałem erę kaset magnetofonowych, zapomniałem napisać o całej kulturze tych nośników.
Skąd się brały kasety?
Wifon to nie zupka chińska a rodzima fabryka kaset magnetofonowych. Był jeszcze Wiskord. W latach 80' z tych właśnie fabryk zmagając się z systemem, "rzucali" na sklepy kasety. A Naród rzucał się na stylonowe skarpety z Wiskordu i kasety. Były one (kasety) raczej podłej jakości, wręcz siermiężnej. Często magnetofon wciągał je w swoje bebechy za pierwszym razem, robiąc z taśmy harmonijkę. Jeżeli udało się coś nagrać bez gniecenia, to muzyce i tak towarzyszył szum.
Jakość i wzorzec wyznaczały produkty TDK tudzież BASF. Świątynią był sklepy PEWEXu. Tam, za centy zdobyte nielegalnymi zazwyczaj kanałami, można było zakupić te kasety w pięknych przezroczystych pudełkach. Produkty były spasowane ze sobą,. pachniały Zachodem i nie szumiały. Mało tego – można było wybierać – taśmy na podłożu chromowym, metalowym. O długości nagrania 30 minut na stronę, jak i 45 minut. Przyjemnością było samo odpakowywanie tych cudeniek.
Kiedy nastała era Walkman'a dodatkowym wyposażeniem stał się ołówek. Wkładało się tenże ołówek w szpulkę – otwór w kasecie i niczym jak młynkiem obracało tak aby przewinąć taśmę. W ten sposób oszczędzało się baterie w Walkmanie, albo można było słuchać jednej kasety i w trakcie odsłuchu ręcznie przewijać kolejny album.
Z nośnikami muzycznymi mam jeszcze jedno wspomnienie. Kiedy w Polsce pojawiły się pierwsze CD, wraz z nimi przedsiębiorczy Naród wytworzył biznes w postaci punktów przegrywania i kopiowania muzyki z CD na kasety. Z własną czystą kasetą, należało udać się do takiego punktu usług, z katalogu wybierało się daną płytę i prosiło o przegranie. Legalnie. Właściwie takie legalne piractwo. Kolejnym krokiem było zamówienie w sprzedaży wysyłkowej wkładki danego albumu. Tu też istniał wyspecjalizowany rynek. Listownie wysyłało się zamówienie i po kilkunastu dniach można było się cieszyć czarno-białą wersją okładki.
Zaręczam że takie nagranie smakowało wybornie w Walkmanie. A kaseta była przedmiotem kultu. Zresztą Kult nagrał album p.t. Kaseta.

A dziś w Prorocku nie z kasety,a z płyty i komputera, mocne gitarowe "kawałki".

Umberto Eco swego czasu wydał zbiór swoich felietonów zatytułowanych „Zapiski na pudełku od zapałek”. Moje dzisiejsze zapiski i cały felieton powstają może nie na pudełku od zapałek, ale na skrawku papieru.

Pisanie odręczne, czy to na skrawku czy też w brulionie, uzmysławia mi jaką trudnością jest dla mnie odręczne pisanie. O ile po kilku napisanych samodzielnie zdaniach przypomnę sobie jak się łączy literki, jak stawia dane znaki, jak poprowadzić rękę, aby litera była tym czym ma być, to i tak później będę miał problem z odczytaniem tego wszystkiego. Problem z czytaniem mej kaligrafii miała w szkole podstawowej i moja Mama i zdecydowana większość ciała pedagogicznego. Wtedy też miałem problem z utrzymaniem w jednej linii liter łączonych w słowa i zdania.

Teraz rozpasany komputerem, po przejściu na długopis, tworzę nerwowy szlaczek, niczym zapis EKG przemytnika podczas kontroli granicznej. „Pisanie analogiem” jest piękne, ale nie w moim wykonaniu.

Analogowość” przeżywa swój renesans, a właściwie ma chyba stałe miejsce we wszechświecie. Czy to będzie lampowy wzmacniacz, czy tez płyta winylowa. Ale nie każdemu nośnikowi dźwięku dane było stać się klasykiem analogowym.

Taka kaseta magnetofonowa.

Pojawiła się za sprawą firmy Phillips w 1963 roku. Rewolucja! Została z nami całkiem aktywnie do końca lat 90'. Jeszcze rok temu trzymałem w skarbczyku rzeczy różnych sentymentalne egzemplarze. Stwierdziwszy jednak, że nie mam DECK'a w którym mógłbym odtworzyć te relikty nagrane w DOLBY B, postanowiłem je wyrzucić. Wcześniej ten los podzieliło ponad 200 innych kaset. Część z nich była pieczołowicie opisana wraz z „czasami” i kaligrafowanymi wpisami tytułów. Pamiętam na jednej z kaset miałem składankę utworów Southern Rock'owych. Kilka utworów, tych najbardziej znanych kołacze się po głowie. Ale co tam jeszcze było? Taki fajny utwór... Ech...


Niekoniecznie z owej kasety, nie koniecznie z mej zmąconej pamięci, ale rock Południowy będzie jak najbardziej dziś w audycji Prorock. Zapraszam.


Nie byłem na wielu koncertach w swym muzycznym życiu. Przypuszczam nawet, że mam ich za mało na koncie człowieka pracującego w Radiu i to w Redakcji Muzycznej.
Niemniej, te które wybieram i na które znalazłem ostatnie złotówki, były koncertami udanymi, takimi które odcisnęły piętno na mej muzycznej duszy.
Od 12 maja 2014 roku w Koncertowym Panteonie na specjalnym cokole ustawiam Petera Gabriela. Dostałem od Artysty to, czego oczekiwałem. A może nawet więcej. Mam taką cichą nadzieję, że jako trzynastotysięczna publiczność też daliśmy radość Muzykom.
Nie potrafię opowiadać, czy też opisać relacji z koncertu, nie potrafię też recenzować. Koncert może być dobry, zapadający w pamięć, wywołujący dreszcze kilka lat po fakcie. Koncert może być słaby, zły. Pamiętamy że taki był, ale nie pamiętamy jak było, nie czujemy emocji.

Proszę posłuchać dziś audycji Prorock. W większej części będzie poświęcony łódzkiemu koncertowi Petera Gabriela.
Ja nie oddam emocji. Muzyka odda jak najbardziej.
Pisanie zaległego felietonu jest jak ucztowanie przy zimnej pizzy i ciepłej coli. Pomysły i błyskotliwe myśli z zeszłego tygodnia lekko pożółkły i zrolowały się jak suche liście gazety. A jeszcze gorzej, kiedy zaległe niewypowiedziane
i niewypisane myśli, miały korespondować z dzisiejszymi przebłyskami świadomości.
Miało być pozytywnie. O radości i nadziei – prawie jak w encyklice. Wszak mamy okres Paschalny, Wielkanocny. Mój znajomy, uczony w teologii kolega, stwierdził po wieloletnich badaniach, że księża unikają wyrażania tej radości podczas Wielkanocnych kazań. Nie potrafią mówić o radości Zmartwychwstania. Ponoć najgorsze kazania to właśnie te
o Zmartwychwstaniu. Czyli o istocie chrześcijaństwa.
Kiedyś oglądałem próbę młodzieżowego teatru. Reżyser poprosił chmarę aktorzyków
o pokazanie radości, tak jak wymagał tego scenariusz. Radość na scenie wyglądała konwulsyjnie, trochę jak po niewłaściwym zmieszaniu dopalaczy z marihuaną. Przerażająco
i niepokojąco. W innej zbiorowej scenie, aktorowie mieli pokazać powagę sytuacji, zachować się dostojnie, refleksyjnie. Nie wytrzymali napięcia. Chichotali i parskali śmiechem. Byli szczerze radośni.
Co prawda, wielebnym nie zdarza się w chwilach zadumy eksplodować śmiechem, ale nadal nie potrafią się radować, tudzież mówić od serca o tej radości. Smucenie przed mikrofonem
i smucenie się, wychodzi im znakomicie. Choć mamy księdza O'Brian-a co śpiewa psalm św Cohen'a, a nawet w rodzimej Kcyni (gdzie to jest?!) MC Xiądz Marek rapuje w odzieniu liturgicznym. Ponoć w Italii jest jakaś zakonnica robiąca show w programie o talentach.

Tymczasem wymyśliłem sobie, że zagram w tym wydaniu Prorock'a utwory wg klucza #nadzieja, #życie #żyję. Przeszukałem moje zbiory muzyczne. I proszę. Większość utworów z nadzieją w tytule, lub z taką myślą przewodnią, była raczej o utracie tejże. Znowu cierpienia młodego Wertera! Po dwóch godzinach poszukiwań i selekcji stwierdziłem, że źle się zabrałem za realizacje koncepcji. Jednako czas się skończył
i zostałem z tymi posępnymi w treści piosenkami. Niczym ten ksiądz na ambonie, który chciałby radośnie, ale nie czuje. Albo nie wierzy.
Będzie trochę jak w piosence Elektrycznych Gitar:

Inni biorą albo dają
Inni leżą potem wstają
Idą wszyscy w jedną stronę
Albo w różne pokręcone (...)
Czas upływa cały czas
Jeszcze mnogo, mnogo raz


Wiosna ma różne przejawy. Ja najbardziej lubię te objawiające się eksplodującą zielenią i zrzuceniem zimowego okrycia przez płeć piękną.

A kiedyś nie lubiłem przedwiośnia. Czasu kiedy ni to zima, ni to lato. Śniegi topniały i z bajecznego białego krajobrazu wychodziły śmieci, gruzy, błotniste klepiska i Marzanna wie co jeszcze.

W tym roku śniegu poskąpiło i nie przeżyliśmy zmiany dekoracji w jakiś szokujący sposób. Choć z ziemi powychodziły rośliny. Takie krokusy na Jasnych Błoniach sfotografowane tryliard razy przez spacerowiczów*. Ale nie tylko spacerowicze, krótkie spódniczki, krokusy i przebiśniegi zwęszyły wiosnę.

Ciepłe dni i nie-mroźne noce, spowodowały wysyp Miejskich Dziadów mantrujących w moją stronę: "Kierowniku, na flaszeczkę zbieramy, przyznaję". Szczerość wypowiedzi ma spowodować we mnie humanitarny odruch. Odruch, kiedy to jestem w drodze i spieszę z jednej pracy do drugiej, obmyślając który rachunek zapłacić najpierw i czym nakarmić pingwina z lodówki. Nie mam nawet siły, aby tłumaczyć pobrudzonemu Ewokowi z księżyca Endor, jak bardzo się spieszę i jak mało mam pieniędzy.

Dziś też moją drogę przecięło trzech zmurszałych wędrowców z Niebuszewa. Jeden z nich o twarzy brodatego pekińczyka wycharczał "Dziady pie***ne, a nie ku*wa ludzie!" Stało się tak, kiedy on i jego kompani, wdzięcząc się do Emerytki nie uzyskali grantów na badania działania błędnika i wątroby. Sorry, taka droga.

Wszyscy jesteśmy w drodze. I porośnięte mchem Krasnoludy Niebuszewskie, Śródmiejskie, ludzie w drodze do pracy, część z nas jest w drodze, bo droga jest dla nich pracą, a inni są w drodze poszukując tejże pracy. A niektórzy są w drodze do wieczności, bo to lepiej niż droga do donikąd. Lubię motyw Drogi. Lubię to, co z Drogą się wiąże. Tajemnica, przygoda, samotność, trudności, zmęczenie.

Dziś Prorock w Drodze. Po raz kolejny.

*coś mnie się zdaje, że nie jestem prawdziwym fotografem, ani dobrym szczecinianinem; nie zrobiłem zdjęć krokusów z Jasnych Błoni i tym bardziej nie mogłem umieścić tego jedynego zdjęcia na FB. Przepraszam.

Pamiętam ten czas: czarno-biały telewizor marki Neptun. Po włączeniu trzeba było poczekać na pełną gotowość szklanej kuli. Pierw, po minucie pojawiał się dźwięk, po dwóch minutach pojawiał się nieśmiało obraz. Jeżeli nikt nie majstrował przy potencjometrze, a wiatr i gołębie nie przestawiły anteny, to mieliśmy kadr w 256 odcieniach szarości. Z tego też powodu, telewizora nie włączało się na ostatnią chwilę, bo można było przegapić początek programu czy też filmu. A były to czasy, kiedy nie mieliśmy bufora w postaci bloku reklamowego. Ledwo na minutę przed początkiem filmu pojawiał się spiker. Bardziej spiker aniżeli prezenter. Głosem i urodą pani Wojtczak, pani Loskiej, czy też Jana Suzina ogłaszano co nastąpi za chwilę. Wpatrzony w kineskop niczym bohater serialu „Życie jak sen” - znaczy z rozdziawioną buzią i oczami jak po amfetaminie – oglądałem żwawo mknący przez las czołg z numerem taktycznym 102. Edmund Fetting śpiewający balladę w którejdeszcze niespokojne potargały sad wprowadzał w powagę sytuacji.

Czterej Pancerni i pies” był serialem, który wprowadził mnie do męskiego kina jakim były filmy wojenne. Tak jak na sobotni western, niedzielną „Sagę rodu Palliserów”, czekała ludzkość PRL, tak ja czekałem na filmy wojenne. „Działa Navarony” i ich „Komandosi”, „Tora, Tora, Tora,” „Jarzębina czerwona”, „Hubal”, „Nie tylko dla Orłów”, „O jeden most za daleko”, „Bitwa o Midway”, czy bliższa nam o Anglię. Każdy z tych filmów kształtował we mnie męskie postawy, które przejawiały się potyczkami żołnierzyków plastykowych wśród klocków. Następnego dnia odgrywałem sceny wraz z kolegami z podwórka, które administracyjnie należały do Niebuszewa, ale wówczas były Arnhem, Berlinem i partyzanckim lasem.

Przełomy, jeśli chodzi o filmy wojenne, miałem dwa. Pierw - „Szeregowiec Ryan”. Wówczas jeszcze nie Szczecin, a Police miały najlepsze kino w regionie, wciskające swoim przestrzennym dźwiękiemSzeregowca Ryanaw fotel. Steven wyznaczył nowy szlak sposobu filmowania kina wojennego. Pomógł mu Janusz Kamiński za kamerą. Drugim filmem był obraz, też sfotografowany polskim okiem Sławomira Idziaka – „Black Hawk Down”.

O ile pierwszy wspomniany film można nazwać historycznym, to drugi dzieje się w tzw. naszych czasach, jest kinem faktograficznym. II wojna światowa, Korea, Wietnam – to jest historia.

Bałkany, Irak, Afganistan to nasze czasy, to historie dziejące się teraz i prawie tu.

Dziś w audycji Prorock w przeważającej części muzyka z filmów wojennych, tych dotyczących Iraku, Afganistanu. Z małymi odchyłami.

Zapraszam, Maciej Papke

P.S, Polecam blog poświęcony wojence, rekonstrukcjom historycznym, zatytułowany „Wojenne historie” Arkadiusza Bojaruna. → http://blogpublika.com/author/abojarun/

Ulubionym tematem większości kobiet są opowiastki o ciąży i rodzeniu, z naciskiem na tą drugą część tej 9 miesięcznej odysei. Historie opowiadają i pierworódki, młódki, te co odchowały dziatwę i te które doczekały się wnuków. Z niemałą uwagą, a i lekkim przerażeniem opowieści te wchłaniają jak bibuła, niewiasty „niezaciężne”. Rodziłam 170 godzin. Skurcze. Wrzeszczałam. Dziecko wychodziło kraulem. Wody odeszły i zrobiły tsunami. Jeden z bliźniaków trzymał za rękę i nie puszczał tamtego co był w brzuchu. Cesarka. Oksytocyna. Proszę znieczulenie. Urodziłam w godzinę z przerwą na krzyżówkę i pasjansa. Tego rodzaju mrożące krew w męskich żyłach historie kobiety wałkują bez końca. Ba! Jako uzupełnienie mogą wspólnie oglądać serial o porodach. Serial? Jest już telewizja „Porody TV”, born.com, gdzie silnie piękna płeć słaba pokazuje jaka jest mocna, a zgromadzony przed odbiornikami żeński kolektyw z dumą stwierdza, że tego bólu żaden mężczyzna by nie wytrzymał. I z tym się zgadzam - patrząc na rozmiar dzieci i moje narządy rozrodcze. Prawdziwy mężczyzna powinien drżeć na sam widok takie telewizji, takich obrazków, włosy powinny mu się jeżyć na kręgosłupie słuchając takiego sabatu czarownic.

Są jednak męskie osobniki, które próbują coś udowodnić. W czasach deficytu męskości, jego wypłowienia, szczytem heroizmu jest uczestniczenie przy akcji porodowej. Struchlałe sterczenie męskiego osobnika wśród medyków, zimnego światła i scenerii z filmu Piła VIII, daje mu poczucie bycia herosem, który potrafi dać po mordzie. Czynność medyczna przecięcia pępowiny, nabiera znamiona kosmicznego aktu i jest to czyn przyrównywany do zdobycia alpejskich czterotysięczników na bosaka. Z grona przymuszonych do tego wszystkiego poprawnością polityczną Tatusiów, wyłączam tych dziwaków asystujących przy położnej, najlepiej z kamerą Full HD a w drugiej ręce z aparatem.

A i dzisiejszy Prorock będzie o narodzinach. Nie będą to jednak historie tak uwielbiane przez panie. Artyści wyśpiewają, że urodzili się wolnymi, albo przegranymi. Niektórzy z nich wręcz przeciwnie, udowadniają że nie urodzili się przegranymi. Wilk Stepowy zaśpiewa, że narodził się by być dzikim.

Zapraszam na audycję o godzinie 23:00

P.S. Nie wiedziałem jakim obrazkiem okrasić dzisiejszy wpis i audycję. Bo przecież nie z sali porodowej. Wybrałem Fryderyka w geście tryumfu. Born to Life! Born to Prorock!
W tym miejscu był jeden z najlepszych tekstów w owym blogu, czy też podstronie radioszczecin.pl. Pisany z uniesieniem, lotnością, niesamowitą błyskotliwością. Jak nigdy dotąd miałem tak wnikliwe pióra. Niestety. Nie przeczytacie tego wszystkiego. Tekst prysł z tabelki w zdradziecki sposób, kiedy (o ironio!) chciałem się zabezpieczyć i nacisnąłem ZAPISZ. Opadłem z sił niczym Justyna Kowalczyk na mecie. Przez moment próbowałem odtworzyć w głowie 1800 znaków, które napisałem wcześniej, ale z błyskotliwego tekstu wyszedł zombi literacki. Mam dziwne uczucie, że tekst który znikł wyniósł by mnie do kliku literackich nagród i byłby trampoliną dla mej dziennikarskiej kariery.

I wklejam tych wioślarzy, którzy bezimiennie sterczą na tej Proroczej grafice. I nic nikomu to nie mówi. Trudno. Trzeba uważniej posłuchać audycji. Choć tekst który znikł, był dopowiedzeniem tego, czego nie powiem na antenie.

I jak tu żyć Panie Premierze?

Zapraszam na audycję.
Zaprasza Maciej Papke.
Zaprasza Maciej Papke.

Włączcie radioodbiorniki i słuchajcie Prorocka! Oto słowa na tę środę.

Minorowy nastrój dało się wyczuć w przymglonym Szczecinie, kiedy to ciżba wypłynęła ze świątyń. Sądząc po wzmożonym ruchu pieszo-samochodowym wokół kościołów, frekwencja wiernych, tych mniej lub bardziej wiernych, była wysoka. Kto by pomyślał, że popielcowa Środa w rankingu nabożeństw może plasować się tak wysoko. Nie jest to magia świąt Bożonarodzeniowych i Pasterki, nie jest to też ultraszybkie święcenie jajek, tak lubiana czynność religijna Polaków.

A dziś, na przednówku? Szaro, dżdżyście. Msza swą powagą zamraża mgłę wokół kościoła. Nastrój poważny, raczej smutny. Mimo to, przyszły tłumnie głowy po szczyptę popiołu.

Nie to że utyskuję na gromady pokutników, to raczej zjawiskowe, że w tandetnym świecie trudnych spraw ukrytej prawdy, tudzież smartfonowej rzeczywistości, może znaleźć się pragnienie Środy Wołającej o nawrócenie się. Wołającej o wiarę. Ten dzień i ta uroczystość wyznaczają to coś, co mogłoby zmienić w duszy ludzkiej. To znak, że jeszcze nie jest źle z nami jako rzeszą zgromadzoną pod biało-czerwoną. Jeszcze stać nas na refleksję i chęć poprawy.

Skoro chęć poprawy i modlitwy przyciągnęła ludzi do kościoła, jakby rozdawano tam tablety, to i Prorock czuje się zobowiązany do akcji muzycznej - poniekąd modlitewnej.

Dzisiejsze piosenki to modlitwy. Raczej osobiste, niemieszczące się w świętych kanonach
i pismach. To muzyczne wyznania, dalekie od tych Augustynowych, ale równie przejmujące. Bo z serca często płynące. Będą też muzyczne historie o grzesznikach,
o przebaczaniu.

Zapraszam na audycję!

12